24.10.2022

DON KICHOT „UPOPOWIONY”

Rozmowa z Michałem Siegoczyńskim, reżyserem i autorem scenariusza spektaklu „Don Kichot rzewne pieśni kobiety popularne seriale i rycerze”.

- To nie było tak, że nosiłeś się z postacią Don Kichota przez wiele miesięcy, ale stanąłeś przed propozycją zrobienia spektaklu wg powieści Cervantesa, podjąłeś wyzwanie i...

Zaczęło się od rozmów o tym, czy mogę przepisać tę powieść. To było dla mnie bardzo ważne ustalenie. Tytuł „Don Kichot rzewne pieśni kobiety popularne seriale i rycerze”, od którego zaczęliśmy, jest sygnałem dla widza, że to nie jest „Don Kichot”, tylko wariacja na jego temat. To moje spojrzenie na tego bohatera, przetworzenie opowieści. Kiedy dostałem zgodę na takie działanie, podjąłem się zrobienia spektaklu, bo wydało mi się, że to będzie trampolina do ciekawych poszukiwań.

Mój teatr przesycony jest popkulturą. Wkładając popkulturowe znaki w coś, co funkcjonuje w legendzie jako wielka, inicjująca, filozoficzna powieść, promieniująca na całą światową literaturę, w jakiś sposób spłycam tę wielką literaturę. Przyklejam do legendy elementy, które do niej nie pasują. Mógłbym się chować za stwierdzeniem, że odbrązawiam ją w ten sposób, ale ja po prostu posługuję się takim językiem i uważam, że jest on ciekawy, zwłaszcza w zderzeniu z klasyczną literaturą.

Dosyć długo szukałem klucza do tej powieści. Szukałem siebie samego w niej. Chciałem przejrzeć się w tym powieściowym lustrze. Potrzebowałem czegoś, co stanie się nicią łączącą mnie z powieścią w tak silny sposób, żeby jej przepisywanie stało się strumieniem świadomości, bardzo intymnym aktem twórczym. Wokół „Don Kichota”, jak być może jeszcze tylko wokół dramatów Szekspira, powstał ogrom interpretacji i rozważań. To one otworzyły w końcu drzwi między moim a powieściowym światem. Wiedziałem, że już może rozpocząć się ta transmisja. Choć trochę się broniłem, nie potrafiąc się spotkać z Don Kichotem – jednocześnie na poziomie mojego języka i legendy tej powieści – to po lekturze eseju Harolda Blooma „Cervantes: gra świata” poczułem jednak, że ja też jestem Don Kichotem.

- Tytuł „Don Kichot rzewne pieśni kobiety popularne seriale i rycerze” mieści w sobie wyznaczniki twojej poetyki teatralnej. Czy tym razem więcej będzie w spektaklu rzewnych pieśni czy nut popkulturowych?

Dla mnie popkultura mieści w sobie rzewne pieśni. Kiedyś to one funkcjonowały jako kultura popularna. Główny bohater zanim wyruszył w świat, karmił się przez wiele lat balladami o rycerzach i chciał być jednym z nich po to, żeby stać się sławnym. Troszeczkę jakby był dzisiejszym Jamesem Bondem, jakby naczytał się kryminałów o tym, jak zbawia się świat, prowadzi ciekawe życie i chciał je skopiować, stać się właśnie takim bohaterem. W spektaklu mieszam powieść z dzisiejszą popkulturą, dzisiejszym patrzeniem na świat. Więc przedstawiona rzewność jest czymś, co wywołuje tęsknotę, nostalgię... Ma coś z poetyki popowego hitu lat osiemdziesiątych.

- A czy sam Don Kichot jest dla ciebie bohaterem stricte popkulturowym? Czy bardziej skrótem myślowym, stereotypem?

Don Kichot staje się popkulturowy u mnie dlatego, że ja go umieszczam w popkulturowej estetyce. Ale może być też błędnym rycerzem w ujęciu filozoficznym. Jednak ja tę jego bazę filozoficzną przekładam na mój język popkultury i przez to go „upopawiam”, staje się on przystępniejszy. Staje się dla nas współcześnie bliski, tak jak bliski był dla rówieśników Cervantesa. Dlatego wszystkie jego tęsknoty za tym, żeby być sławnym, żeby mieć kobietę, żeby wieść ciekawe życie przeze mnie zostają naznaczone popkulturą.

- Czy uważasz, że aby dogłębnie poznać jakąś powieść to trzeba ją napisać na nowo?

Nie. Wydaje mi się, że nie, ale ja trochę tak mam. Piszę scenariusze do swoich spektakli. Odbijam się od oryginalnego tekstu i na nowo go konstruuję. Kiedy adaptowałem kanoniczne dzieła literackie i starałem się wymieszać swój język z językiem autora, to nie działało. W momencie, kiedy go całkowicie transponowałem, wtedy powstawał spójny świat. Ja nie polemizuję ze sobą, lubię tę zabawę, która stała się moim językiem teatralnym.

Zawsze przepisuję teksty na nowo. Teraz też; „Don Kichot” staje się punktem wyjścia do poszukiwania różnych kontekstów i odnośników. Porównując Don Kichota do Bonda myślałem między innymi o tym, że dzisiaj ktoś by oglądał seriale zamiast zanurzać się w rycerskie opowieści. Właśnie takich przenośni szukałem.

Tak samo jeśli chodzi o wymarzoną kobietę. To przywołuje syndrom mężczyzny, który całe życie spędza w przedpokoju męskości i nigdy nie odważa się wejść w poważną relację, tylko tworzy romantyczną wizję „nadkobiety”. Ona jest raczej projekcją marzenia, a nie osobą, którą mógłby spotkać. Dlatego w moim spektaklu Don Kichot na różne sposoby próbuje szukać Dulcynei, ale czy takie poszuki- wanie może zakończyć się szczęśliwie?

Próbując stworzyć mit Dulcynei, w którymś momencie nasz Don Kichot odchodzi od oryginalnego, powieściowego myślenia. Tak jak fantazjował o przygodach, o byciu sławnym zbawcą narodu, tak teraz zaczyna fantazjować o zwykłym życiu, poznaniu dziewczyny, poproszeniu jej o rękę, przedstawieniu mamie, posiadaniu dziecka, ślubie... To wszystko jest dla niego tak samo magiczne jak zabicie smoka, tak samo nierealne i niedostępne, jak nierealne i niedostępne może być dla współczesnych Don Kichotów.

W moim spektaklu, stało się tak, że w relację Sanczo Pansy z Don Kichotem wcisnęła się jeszcze matka. Matka, która jest wszędzie. W każdym momencie historii Błędnego Rycerza – czy to są historie dziejące się w jego głowie, czy wynikające ze schizofrenii (bo można też tak czytać „Don Kichota”, jako powieść o schizofreniku) – ona wchodzi w jego wizje i je rozbija. Ale wkracza też w realistyczne życie. To matczyne serce nie wie, czy ma mu powiedzieć: synu, to się nie dzieje naprawdę, czy: szanuję twoją wyobraźnię i wspieram cię. U nas Don Kichot miesza się z Cervantesem, myślimy o nim jako o człowieku nadwrażliwym, który ma bujną wyobraźnię i jest to wielki dar.

 

- Ile w tym Don Kichocie jest Ciebie?

Często tak jest, że pisze się jedną piosenkę przez całe życie czy jeden wiersz albo robi jeden film... Jak ksiądz Twardowski na przykład, czy jak Fellini. Oczywiście kolejne utwory różnią się, ale każdy twórca szuka siebie w tym, co robi. Filtruje swoją twórczość przez własne doświadczenia. Ja bramę do swojego świata otwieram świadomie i szeroko.

A poza tym, jak to kiedyś powiedział mi jeden znajomy dyrektor, jakiego spektaklu bym nie robił, to i tak wyjdzie mi spektakl o rodzinie.

- Jak więc do tej rodziny zapraszałeś postronne postaci? Z jakiego klucza?

Kiedy przeczytałem biografię Cervantesa i dowiedziałem się, że porwali go piraci, że trzymali go w niewoli, że siedział wiele lat w więzieniu, podobnie jak jego ojciec z powodu długów, że pierwszą część powieści zaczął pisać właśnie w więzieniu, że miał nieślubną córkę... to nagle ta odjechana poetycko, filozoficznie magiczna powieść w dużej mierze nabrała realizmu. Jego życie – porwanie przez piratów, to, że był ranny podczas wojny – dało zalążek konstrukcji przyszłej powieści i pojawiających się w niej postaci.

- A postaci z lokalnego podwórka?

One trafiły do spektaklu z racji tego, gdzie pracuję. To jest tak, że przychodzą osoby z okolic teatru, żeby do niego zajrzeć i odnieść się do tego, co tam się dzieje, nadać temu kontekst i zająć jakieś swoje stanowisko.

- Jest jeszcze jedna postać, nieoczywista, Józef Szajna...

To duch-rezydent Teatru Ludowego, który wciąż pracuje nad swoim „Don Kichotem”, spektaklem, który tu powstał i też był w pewien sposób „przepisany”, ale bardziej w wymiarze plastycznym.

- W teatrze byłeś, aktorem, jesteś reżyserem, scenarzystą... Jak pracujesz z aktorami mając własne doświadczenia w tym względzie?

Jak zacząłem zajmować się reżyserią, to znalazłem się w punkcie dla mnie bardzo ciekawym. Kiedyś bardzo chciałem być aktorem i uważałem, że to jest ten rodzaj działania, który jest mi pisany, ale po kilku latach okazało się, że gdzie indziej jest moje miejsce. To było dla mnie bardzo zaskakujące. Okazało się, że tamto – aktorskie – poznanie materii teatru jedynie może mi pomóc w pracy reżysera, ale nie w sposób zerojedynkowy. Byłem w przestrzeni teatru, obserwo- wałem go z różnych perspektyw i to poszerzyło moje widzenie.

Aktorstwo, które ja uskuteczniałem, nie jest tym, którego dziś szukam w spotkaniu z aktorem. Natomiast dramaturgia i pisanie tekstów pojawiło się w którymś momencie zupełnie niepostrzeżenie. A potem to wszystko wymieszało się ze sobą.

W pierwszych spotkaniach z aktorami uczę się ludzi, obserwuję ich. To coś, co we mnie pisze dopasowuje drogę pisanej, wymyślanej postaci do osobowości aktora.

- A czego naczytałeś się i naoglądałeś pracując nad swoim „Don Kichotem”, czym chciałbyś się podzielić z widzami?

Mówiąc bardzo prosto – gdybym przepisywał „Hamleta”, to bym też opowiedział ludziom w spektaklu o czym jest „Hamlet” i w jakich kontekstach funkcjonuje, bo oni tego nie muszą wiedzieć. Generalnie spektakl musi być sam w sobie niezależny. Widz nie musi do końca wszystkiego zrozumieć. Chodzi jedynie o to, żeby „był w opowieści”. Aktorom też mówię – bo są aktorzy, którzy chcą mieć dużo przeczytane, chcą mieć obejrzane filmy – oczywiście róbcie to, ale jeśli ktoś z was nie chce, to też nie ma problemu. Możecie być jak biała kartka, która dopiero jest zapisywana, która reaguje na to, co się stwarza. Nie trzeba przeczytać encyklopedii albo jakiegoś kompendium, żeby ten spektakl odebrać.

Zresztą ja świadomie unikam odpowiedzi na to pytanie. Każdy przychodzi ze swoim bagażem. Ktoś przeczytał „Don Kichota” na świeżo, ktoś 20 lat temu, ktoś kocha tę powieść, ktoś pierwszy raz o tym słyszy... każdy jest dla mnie takim samym widzem w teatrze.

Rozmawiała Maryna Klotzer


 

____________

#donkichot

Rozmowa z Michałem Siegoczyńskim, reżyserem i autorem scenariusza spektaklu „Don Kichot rzewne pieśni kobiety popularne seriale i rycerze”.

Michał Siegoczyński na motywach „Don Kichota” Miguela de Cervantesa
DON KICHOT RZEWNE PIEŚNI KOBIETY POPULARNE SERIALE I RYCERZE
reż. Michał Siegoczyński

red/foto Anna Ryś