Marcin Wierzchowski, Daniel Sołtysiński Sekretne życie Friedmanów reż. Marcin Wierzchowski
Scena Stolarnia
3.10h (bez przerwy)
normalny: 50 pln , ulgowy: 40 pln
O spektaklu
Nowy język teatralny i nowa estetyka.
Niecodzienna podróż w kameralnej - zaledwie trzydziestoosobowej grupie.
We wszystkich przestrzeniach Stolarni wciąż toczy się prawdziwa historia, która nie znalazła swojego ostatecznego rozwiązania.
Znajdziecie się w środku wydarzeń, które stały się inspiracją tego spektaklu.
Macie szansę być nie tylko obserwatorami, ale też uczestnikami zdarzeń.
Możecie je oceniać, a nawet na nie wpływać.
"Sekretne życie Friedmanów” - spektakl inspirowany nominowanym do Oskara filmem Andrew Jareckiego “Capturing the Friedmans”. Casus Friedmanów - pomimo swej amerykańskości - przekracza ciasne ramy kulturowe, pozwala odkryć mityczną tkankę tej historii i godną Sofoklesa tragiczność losów jej bohaterów. Suma składających się na nią elementów - przekroczenie tabu, wina jednostki, sąd, rozłam wewnątrz rodziny, konsolidacja społeczności przeciwko winowajcom, ofiara składana przez winowajcę dla jego syna - stanowi o jej teatralności i ponadkulturowości. Teatr jest medium, które ma szansę wydobyć z tej historii to, co w filmie siłą rzeczy musiało pozostać stłumione. To, że odbywa się to 6900 km od miejsca prawdziwych zdarzeń, tylko wzmacniać będzie uniwersalność przekazu.
premiera 19 listopada 2016, Scena Stolarnia
„Sekretne życie Friedmanów”. Sami nie jesteśmy tacy, za jakich się uważamy
Teatr Ludowy przez wiele ostatnich lat był na marginesie krakowskiego życia teatralnego. Przed laty, już za mojej pamięci, rozsławił go Jerzy Fedorowicz działaniami angażującymi społeczność Nowej Huty, która wówczas nie miała na miejscu jakiejkolwiek kulturalnej alternatywy. Głośna była chociażby inscenizacja „Romea i Julii” Szekspira, gdyż dyrektor Fedorowicz zaprosił do udziału w niej skinów i punków z okolicznych osiedli, po czym obsadził ich w rolach przedstawicieli zwaśnionych rodzin. Rozgłos zyskały też spektakle Jerzego Stuhra z nim samym w rolach głównych, choć odbiegały poziomem od najważniejszych osiągnięć artysty. Z czasem Ludowy tracił znaczenie, na pierwszy plan, z braku istotnych wydarzeń, wysunęły się wciąż podejmowane tam z pasją inicjatywy edukacyjne. Jak na teatr było to jednak dużo za mało. Do tego pod bokiem wyrosła nowohuckiej scenie konkurencja – prężnie rozwijająca się Łaźnia Nowa, i zaanektowała swą aktywnością nie tylko własne okolice. Przyznaję, nie bywałem w ostatnich latach w Ludowym. Nie czułem potrzeby, a i teatr nie wydawał się szczególnie zainteresowany przyciąganiem krytyków.
Obecny sezon przynosi jednak nowy początek. Kierownictwo w Ludowym objęła Małgorzata Bogajewska i teraz musi odbudować teatr na – powiedzmy delikatnie – nadpalonej ziemi. Na powrót przekonać ludzi, że warto w Ludowym bywać, nowej publiczności udowodnić, iż Nowa Huta jednak jest w Krakowie, co do tej pory udawało się sąsiadom z Łaźni. Do tego jeszcze dać nowy impuls aktorskiemu zespołowi, przyciągnąć do współpracy inspirujących reżyserów. Zadanie ekstremalnie trudne, ale piekielnie pociągające. Pewnie nie na tygodnie ani nawet miesiące, raczej na lata. Pierwszy krok został jednak zrobiony już na starcie.
Nazywa się „Sekretne życie Friedmanów” i w niczym na pierwszy rzut oka nie przypomina spektakularnej inauguracji. Wyobrazić sobie można na taką okazję na przykład efektowne widowisko głośnego reżysera, dajmy na to według klasycznego tekstu. Albo rzecz napisaną na specjalne zamówienie przez modnego dramaturga, wówczas ogłosić można zawsze dzieła prapremierę. Tymczasem spektakl Marcina Wierzchowskiego nie jest podobny do czegokolwiek innego, co dziś oglądać można nie tylko na krakowskich teatrach. Temat trudny, forma wymagająca aż do granic możliwości, w dodatku na widowni ze czterdzieści osób. Zatem historia kameralna, w sam raz na małą scenę, drobiazg na przetarcie? Nic podobnego. „Sekretne życie Friedmanów” ogarnia cały budynek, w którym mieści się Scena Stolarnia. Zabiera widzów w podróż, nie obiecując, jaki będzie jej koniec, ile to będzie kosztowało. Zawłaszcza ich emocje, wymagając czegoś jeszcze trudniejszego od aktorów. Mają stanąć przed nami dziwnie bezbronni, odrzucić wszystkie triki i wyuczone gry. Zdjąć z siebie aktorstwo, a wyeksponować intymność, rzecz jasna cały czas pozostając w rolach. Przyznam, że dawno nie przytrafiło mi się w teatrze czuć się tak zaanektowanym przez przedstawienie, wejść w jego świat tak intensywnie, aby być (wraz z innymi takimi jak ja podglądaczami) jego częścią. Dziwaczni Friedmanowie niepostrzeżenie stają się nam nieobojętni, może nawet bliscy. Niezależnie od tego, co zrobili lub czego nie zrobili.
Jak działa cała ta gra? Wpierw poznajemy reżysera Andrew Jareckiego (Ryszard Starosta). To on nakręcił w 2003 r. dokument „Capturing The Friedmans”, dostał za niego nominację do Oscara oraz wygrał festiwal niezależnego kina w Sundance. Marcin Wierzchowski wraz z dramaturgiem Danielem Sołtysińskim uczynili z niego narratora całej tej opowieści i przewodnika dla publiczności, kierującego ją czasem w odkryte, a czasem zakazane rewiry życia bohaterów. Przeszukujemy zatem dom Friedmanów, chcąc, jak oficerowie śledczy, odnaleźć dowody winy ojca rodziny. Potem trafiamy do sali komputerowej, gdzie miał dopuszczać się swoich zbrodni. Patrzymy na ojca, matkę i ich synów, gdy trawią straszliwe oskarżenie. Obserwujemy ich też w niezobowiązujących chwilach, przy okazji, łapczywie wertując wzrokiem płyty, fotografie, zawieszki na ścianach, domowe sprzęty. Trafiamy na przesłuchanie ojca i syna na policyjnym posterunku, za jakiś czas do sali rozpraw. Odbywamy spotkania z adwokatami Arnolda i Jessego, przedstawiającymi nam linie obrony, a także swe wątpliwości. Nie policzyłem, ile lokalizacji – miejsc akcji, w każdym razie co chwila ruszamy w kolejny etap podróży. Nie jest to tylko teatralna wędrówka, choć reżyser i autorka scenografii Barbara Ferlak nadali seansowi w Ludowym niecodzienną formę. Oczywiście, zdarzały się w przeszłości widowiska rozgrywane w wielu przestrzeniach, ale służyło to przede wszystkim spotęgowaniu ich atrakcyjności. Oglądając „Sekretne życie Friedmanów” szybko łapiemy się na tym, że pomysł na inscenizację spaja się z jej treścią. Inaczej tej historii – licząc na podobny efekt – nie dało się opowiedzieć.
Wieczór z Friedmanami nie kończy się jednak na ich podglądaniu. Na tym, że jak we wspaniałych „Tragediach rzymskich” Ivo van Hove’a, przywiezionych do Polski kiedyś z Amsterdamu, możemy usiąść na kanapie obok aktora, a gdy się postaramy, zajrzeć mu w talerz z zupą. Kontakt z wykonawcami jest tu najbliższy, co za tym idzie, jesteśmy ekstremalnie blisko bohaterów. Arnold (wspaniały Piotr Pilitowski jako dzisiejszy everyman) jest nauczycielem obsługi komputerów. Ma trzech synów, kochającą żonę – modelowa rodzina. Tyle że pan Friedman lubi chłopców. Na psychoterapii usłyszał, że lepiej, by rozładowywał napięcie, oglądając pornograficzne pisemka. Kiedyś mu jednak to nie wystarczyło, ale to było osiemnaście lat temu. Teraz zostaje oskarżony o gwałt i wykorzystanie bodaj dwudziestu swoich uczniów. Mieli od ośmiu do jedenastu lat, chodzili do Friedmana na zajęcia pozalekcyjne. W procederze miał również aktywnie uczestniczyć syn Arnolda, Jesse (szalenie sugestywny Piotr Franasowicz). Od samych opisów ich poczynań aż cierpnie skóra.
Jednak autorzy przedstawienia w Ludowym, podobnie zresztą jak reżyser amerykańskiego dokumentu, nie przesądzają o winie albo niewinności oskarżonych. Arnold Piotra Pilitowskiego w wielkich okularach i wysoko podciągniętych dżinsach wydaje się szarakiem, uosobieniem poprawności, miłości rodzicielskiej i małżeńskiego oddania. Rodzina też zwyczajna. Z czasem stajemy się uczestnikami ich traumy i zdobywamy się nawet na współczucie. Za chwilę pojawiają się wątpliwości: czy oni aby na to zasługują? I tak do końca, bo nie będzie rozstrzygnięcia. Sprawa nie w pedofilii, „Sekretne życie Friedmanów” jak ognia unika publicystycznej jednoznaczności.
Marcin Wierzchowski chyba nie wie, czy Friedmanowie byli winni. Zapewne nie wiedzą tego również występujący w przedstawieniu wykonawcy. Nie muszą, bo nie to jest najważniejsze. Zdarzenie w Teatrze Ludowym każe zrozumieć, że sami nie jesteśmy być może tacy, za jakich się uważamy albo jakimi chcielibyśmy się widzieć. Mnie dobrego ode mnie złego dzieli ostrze brzytwy. Pod powierzchnią życia jest drugie, może trudne do zaakceptowania. Wyrugowanie go może okazać się ponad siły. Mówi się o tym w krakowskim spektaklu, nie formułując objawionych prawd, ale jedynie przypuszczenia. Mimo że są tu sceny, z których wręcz wylewają się także chore emocje oraz agresja, raczej szeptem niż krzykiem. Fenomenalnie usposobieni i imponująco odważni aktorzy Teatru Ludowego odwzorowują przed nami zwyczajne życie, z całą jego fascynującą zwyczajnością i dramatyzmem, na przykład wtedy, gdy podczas przejść do kolejnych miejsc zagadują widzów, dopowiadając historie swych postaci. Nawet na chwilę nie zapominamy jednak, że mimo dokumentalnego źródła „Sekretnego życia Friedmanów” tkwimy głęboko w iluzji. Teatr jest bowiem zawsze iluzją, tylko tym razem działa ona tak mocno, że seans staje się wspólnym przeżyciem. Ich tam za niewidoczną rampą i nas tu krok od nich. A może ten podział jest kompletnie bez sensu?
AMERICAN CRIME STORY W TEATRZE LUDOWYM
Kilkadziesiąt osób wpada do mieszkania Friedmanów, przeszukują szafy, przegrzebują szuflady, zaglądają między ubrania. Mają na to tylko pięć minut. To niewiele czasu, a trzeba znaleźć coś podejrzanego. Coś co pomoże rozwiązać sekret rodziny Friedmanów…
Zabawa przypominająca escape room, do której zaproszono widzów, to jedna z pierwszych scen „Sekretnego życia Friedmanów” w Teatrze Ludowym. Zdezorientowana publiczność dzięki temu szybko oswaja się z przestrzenią teatru, a granica między sceną a widownią zaciera się. Widzowie, choć nie wchodzą w bezpośrednią interakcję z aktorami, wkraczają w centrum wydarzeń, w sam środek historii.
A historia brzmi niewiarygodnie. Spokojny nauczyciel informatyki Arnold Friedman zostaje oskarżony o pedofilię, a jego syn Jesse o pomoc w dokonywaniu aktów przemocy. Trudno uwierzyć, by niepozornie wyglądający mężczyzna był brutalnym oprawcą. A jednak, kolejne zeznania dzieci zdają się potwierdzać oskarżenia. Wydarzenie wstrząsa życiem rodziny – nie tylko dlatego, że nagle ojciec i syn trafiają do aresztu, ale przede wszystkim dlatego, że pozostali członkowie rodziny muszą zastanowić się komu wierzą i po czyjej są stronie.
„Sekretne życie…” to spektakl o prawdzie. O tym czym jest prawa, kto decyduje, co staje się prawdą i o tym, czy prawda w ogóle ma jakieś znaczenie. Jakie znaczenie ma czy ojciec faktycznie popełnił zbrodnie, skoro przecież jest ich kochanym ojcem? Jakie znaczenie ma to czy mąż naprawdę krzywdził dzieci, jeśli swoim przyznaniem się do winy może uratować syna od więzienia? Tu więc wina staje się ważniejsza od prawdy. Ktoś musi być winny, ktoś winy musi odkupić. Jak w tragedii antycznej, sytuacja staje się bez wyjścia, a każdy krok prowadzi do nieuchronnej klęski.
Rewelacyjnie zagrany spektakl, w którym nie ma słabego ogniwa. Przy scenach rodzinnego obiadu czy urodzin, czujemy się tak intymnie jakbyśmy siedzieli przy stole u siebie w domu, podczas przesłuchania na komisariacie sami zaczynamy szukać w głowie alibi. Ciarki na całym ciele wywołuje jedna z najmocniejszych scen – piosenka/wyliczanka okrucieństw duetu Friedmanów. Rytmiczna, monotonna i przerażająca.
Spektakl rozgrywa się w kilku pomieszczeniach Sceny Stolarnia. Jest i rodzinne mieszkanie, i sala przesłuchań, i sala komputerowa, w której podobno odbywały się nieprzyzwoite zabawy z nieletnimi. I kilka innych miejsc, po których publiczność prowadzona jest przez przewodnika – reżysera nominowanego do Oscara dokumentu o rodzinie Friedmanów, Andrewa Jareckiego. Zmiany miejsc aktywizują publiczność, a ciasne przestrzenie sprawiają, że widzowie są naprawdę blisko aktorów. Po czyjej jesteś stronie? Komu wierzysz? Jeśli prawie dostałaś garnkiem podczas spektaklu, to ciężko nie poczuć się jego częścią i nie próbować zająć stanowiska.
W ubiegłym roku obejrzałam „American Crime Story: Sprawa O.J. Simposona”. Serial o zbrodni, którą żyła cała Ameryka. O procesie, w którym wszystkie dowody obciążającego głównego bohatera, udało się zakwestionować. W „Sekretnym życiu…” wina Arnolda w pierwszej chwili wydaje się oczywista, ale kolejne fakty zaczynają budzić wątpliwości, a historia przestaje być czarno-biała. O ile jednak Sprawę O.J. Simposona widzowie kończą oglądać z przeświadczeniem, że wiedzą jak było naprawdę, u Friedmanów wychodzi się z teatru z pytaniem: co się tam właściwie stało?
Jedyną rzeczą, której jest się pewną to to, że zobaczyło się właśnie bardzo dobry spektakl.
Przeżyć po drugiej stronie lustra – o zwycięskim spektaklu Marcina Wierzchowskiego „Sekretne życie Friedmanów”
W jednej z ważniejszych scen spektaklu „Sekretne życie Friedmanów” w reż. Marcina Wierzchowskiego z Teatru Ludowego, Jesse Friedman (Piotr Franasowicz) pyta swoją matkę, Elaine (Małgorzata Kochan): „Może mi powiesz, dlaczego jesteś taką pesymistką i nie możesz stanąć w obronie swojej rodziny? Czemu w nas nie wierzysz?”. W odpowiedzi słyszy: „Nie wierzę twojemu ojcu, bo twój ojciec nigdy nie był ze mną szczery. Nie wiem już, co jest prawdą, a co nie”. Te słowa mogłyby z powodzeniem stać się myślą przewodnią całego przedstawienia.
Historia zamożnego nauczyciela informatyki, Arnolda Friedmana (Piotr Pilitowski), oskarżonego o posiadanie pedofilskich czasopism oraz molestowanie seksualne swoich uczniów (do spółki z synem Jessem) to jedna wielka zagadka. Nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie amerykański dokumentalista, Andrew Jarecki, który w roku 2003 postanowił zrobić film o najbardziej rozchwytywanym w Nowym Jorku, obsługującym kinderbale klaunie – Davidzie Friedmanie. Przy bliższym poznaniu okazało się, że klaun David to syn Arnolda i brat Jessego Friedmanów, bohaterów głośnej w latach osiemdziesiątych sprawy molestowania dzieci na lekcjach informatyki. Zafascynowany tą historią Jarecki porzucił temat Davida i ostatecznie skupił się na sprawie jego ojca i brata, tym bardziej, że było w niej sporo niejasności, zaś w przebiegu dochodzenia oraz procesu sądowego roiło się od błędów, zaniedbań i manipulacji. Jarecki postanowił spróbować dociec prawdy. Czy mu się udało? To pytanie zostawiam otwarte. Film można obejrzeć w internecie.
Marcin Wierzchowski, wraz z dramaturgiem Danielem Sołtysińskim, postanowili zabrać widzów Teatru Ludowego w podróż. Przewodnikiem w jej trakcie będzie właśnie Andy Jarecki. Sprawa sama w sobie już i tak zagmatwana, zostanie opowiedziana nam z perspektywy kolejnego bohatera, nie mówiąc już o punkcie widzenia Wierzchowskiego i Sołtysińskiego, którzy dokonują przecież własnych zabiegów adaptacyjno-reżyserskich. Wydaje się więc, że dotarcie do prawdy na gruncie rozumu będzie zupełnie niemożliwe. Z pomocą przychodzi jednak teatr i świetny pomysł, żeby zabrać widzów w prawdziwą podróż do wnętrza tej historii. Dosłownie, bowiem widz – niczym podczas drogi krzyżowej – odwiedza kolejne stacje-sceny tej smutnej historii, w znakomicie zaaranżowanych przez scenografkę Barbarę Ferlak różnych przestrzeniach. Co ważne, widzowie mają w nich do wykonania różne zadania: a to splądrować mieszkanie Friedmanów, a to zagrać rolę sądowej publiczności, czy widzów oskarowej gali (film Jareckiego nominowany był do nagrody Akademii w 2004 r.). Bycie bezpośrednim uczestnikiem zdarzeń nie pozwala na zachowanie dystansu; chcąc nie chcąc stajemy się zatem uczestnikami/świadkami zatrzymania Arnolda i jego syna, rozmów w ich domu, awantur, scen pożegnania. Mamy czas, aby przyjrzeć się im z bliska, zobaczyć, jakimi są ludźmi, obserwować, jak pękają pod ciężarem katastrofy, która nadciągnęła nad ich dom niczym burza. Siedzimy na przykład obok Elaine i obserwujemy, jak z przeciętnej żony i dobrej matki pod wpływem tej afery przeobraża się w zimnego, zamkniętego w sobie potwora, który potrafi wyłącznie ranić najbliższych. Czujemy to i przeżywamy tak mocno, jakbyśmy byli członkami tej rodziny. O ileż trudniej wtedy o pochopny osąd, hejt czy potępienie! Zaczynamy sympatyzować z bohaterami, staramy się zrozumieć ich postępowanie, odróżnić prawdę od fałszu, fakty od imaginacji, narrację policji od rzeczywistości; zależy nam, by dotrzeć do istoty rzeczy, do odpowiedzi na kluczowe pytanie: czy Arnold i Jesse Friedmanowie naprawdę byli winni zarzucanych im czynów?
A wszystko to w kostiumie greckiej tragedii. Arnold Friedman i jego bliscy doznają przecież rozpoznania dawno już napisanego im, tragicznego losu. Friedman, walcząc z przeznaczeniem żeni się, płodzi dzieci, próbuje żyć jak normalny mężczyzna, ale i tak przegrywa. Bo istotą tragedii jest to, jaki się urodził, kim jest. Fatum zmiecie nie tylko jego, lecz także jego bliskich. W finale bohater, niczym król Edyp, pogodzi się ze swoim losem, przyjmie karę i w geście protestu odjedzie do wieczności. Jego syn, Jesse, również podda się swemu losowi, dobrowolnie. Wie, że tylko poddanie się doprowadzi go do zwycięstwa. Zwycięstwa, którym jest wolność, okupiona dożywotnim piętnem przestępcy, pedofila, ale zawsze wolność. Jej przecież każdy bohater tragiczny pożąda najbardziej.
Historia Friedmanów dość szybko trafiła do filmu, a za jego pośrednictwem do teatru. To znak, że przeistoczyła się w mit, metafizyczną, symboliczną opowieść, w której my, ludzie, możemy się przejrzeć niczym w lustrze. Wierzchowski idzie o krok dalej, każe nam w swoim spektaklu do tego lustra wejść i mit ten przeżyć na własnej skórze. Powrót stamtąd nie będzie ani łatwy, ani bezbolesny. Ale w tym właśnie tkwi istota teatru: we wstrząsie i przeżyciu.
Aktorzy Teatru Ludowego są znakomici. Statuetki Boskiego Komedianta dla Piotra Pilitowskiego i Małgorzaty Kochan to żaden przypadek. Zwłaszcza Kochan zasługuje na laury. Miała pod górkę. Zagranie żony głównego bohatera to bowiem zawsze trudność. Niezbyt wiele scen, podmiotowość wobec protagonisty czy materia roli oparta głównie na reakcjach na wydarzenia, które kreuje ktoś inny – to wszystko nie ułatwiało nowohuckiej aktorce zadania. Kochan zagrała jednak Elaine znakomicie. Ukazała tragedię kobiety, która – choć bezradna wobec życiowego kataklizmu – ma świadomość, że spada w przepaść. Próbując się wprawdzie czepiać wszystkiego, czego zdoła, nie ma pojęcia, że każda z tych prób głęboko krzywdzi jej bliskich. Poruszająca kreacja. Pilitowski ukrywa swojego Arnolda za wielkimi okularami, wycofaniem i milczeniem. Im więcej ciszy w jego roli, tym mocniejszy przekaz. Jego Friedman to zaszczute, niczego nie rozumiejące dziecko. Ofiara, ale czy swojego grzesznego popędu, czy histerii społecznej, czy brutalności wymiaru sprawiedliwości – to nieistotne. To przede wszystkim człowiek. Every man, którego zgniata ślepy los, a on – przestraszony, niepewny, zaszczuty – powoli zyskuje samoświadomość własnego przeznaczenia. Wielka rola.
Wierzchowski wyreżyserował znakomity spektakl. I Boską Komedię wygrał. Jakoś nie szkoda mi w tym roku ani znanych reżyserów, nie nagrodzonych za swoje całkiem dobre spektakle, ani legendarnych zespołów, które przecież powinny dostać nagrodę, nie za legendarność i zespołowość, a za sztukę. Zaś Marcinowi Wierzchowskiemu i Agacie Dudzie-Gracz z całego serca gratuluję. Oboje bowiem swoimi spektaklami to serce otwierają. I niech tak pozostanie.
Nagrody i wyróżnienia
GRAND PRIX X edycji Festiwalu BOSKA KOMEDIA 2017
NAGRODA PUBLICZNOŚCI NA 4 . Festiwalu Nowego Teatru – 56. Rzeszowskich Spotkaniach Teatralnych 2017 Małgorzata Kochan – najlepsza drugoplanowa rola żeńska na Festiwalu „Boska Komedia” w 2017r oraz LUDWIK JAKO NAJLEPSZEJ KRAKOWSKIEJ AKTORKI 2016r.
Piotr Pilitowski – najlepsza rola męska na Festialu „Boska Komedia” w 2017
Twórcy
reżyseria: Marcin Wierzchowski
scenografia: Barbara Ferlak
kostiumy: Ewa Mroczkowska
muzyka: Urszula Chrzanowska
asystentka reżysera inspicjent: Martyna Rezner
Obsada
- ARNOLD FRIEDMAN : PIOTR PILITOWSKI
- ELAINE FRIEDMAN: MAŁGORZATA KOCHAN
- SETH FRIEDMAN : Jakub Klimaszewski (gościnnie)
- DAVID FRIEDMAN : PATRYK PALUSIŃSKI
- JESSE FRIEDMAN : PIOTR FRANASOWICZ
- HOWARD FRIEDMAN, GERALDO RIVERA: JAN NOSAL
- SĘDZIA ABBEY BOKLAN, MATKA UCZNIA : JAGODA PIETRUSZKÓWNA
- DETEKTYW FRAN GALASSO, DEBBIE NATHAN : Maja Pankiewicz (gościnnie)
- DETEKTYW SQUEGLIA, RON KUBY: KAJETAN WOLNIEWICZ
- McDERMOTT, ŚWIADEK #1, PRZYJACIEL JESSEGO, ANDREW JARECKY : RYSZARD STAROSTA