Hanna Januszewska Pyza na polskich dróżkach reż. Jerzy Fedorowicz Dla dzieci
Duża Scena
1.40h (z jedną przerwą)
normalny: 50 pln , ulgowy: 45 pln
O spektaklu
Wędrówki rezolutnej, tryskającej dobrym humorem Pyzy, która uciekła ze stolnicy, żeby wędrować po Polsce, bawiły i uczyły wiele pokoleń Polaków. To dzięki jej fascynującym przygodom i dzisiaj młodzi widzowie mogą podziwiać piękno ojczystego krajobrazu, poznać wybrane regiony Polski, tradycje, zwyczaje, sztukę ludową. Widowisko oparte na poemacie Hanny Januszewskiej i ludowych piosenkach, pochodzących z różnych regionów kraju, jest barwną, roztańczoną i rozśpiewaną lekcją polskiej geografii, historii i przyrody.
Premiera 21 września 2006, Duża Scena
299 premiera Teatru Ludowego
***
*Spektakl przeznaczony jest dla widzów od 4. roku życia.
Gazeta Krakowska nr 225
Dziecko w nas
O tym, że zapomnieliśmy o przeszłości i tradycji, wiemy. I nie ubolewamy za bardzo. Dopiero przypadkiem dowiadujemy się, że... przecież szkoda. Ja przekonałam się o tym oglądając premierowa spektakl "Pyzy na polskich dróżkach" na deskach Teatru Ludowego w Krakowie.
"Pyza...", cudowna bajeczka dla dzieci napisana przez Hannę Januszewską ponad 50 lat temu, przeżywa swój renesans. Głównie dzięki wznowieniu książkowej wersji tej historii. I okazuje się, że polska tradycja, polska natura, prosta i szczera, dziecięcy zachwyt nad światem, przemawiają tak samo mocno jak pół wieku temu. W "Pyzie..." nie ma komercji, koncernowej walki interesów, podprogowej reklamy i wszechobecnej techniki. Jest za to szczerość wyrazu i zabawa. Ludyczność bez nadmiernego intelektualizowania.
Multimedialne widowisko, jakie zobaczyłam na dużej scenie Teatru Ludowego było... dobre. Tak po prostu. W tekst Hanny Januszewskiej wpleciono legendy, podania, ludowe - i nie tylko - piosenki. Przyśpiewki takie, które znamy, lubimy, choć wydawało nam się, że dawno już o nich zapomnieliśmy. Radosna, pszenicznowłosa Pyza w łowickim pasiaku po prostu dobrze się bawiła, a razem z nią - publiczność.
To właśnie w spektaklu "Pyza na polskich dróżkach" jest chyba najlepsze. Jak zrobić bajkę, żeby dobrze się na niej bawiły i dzieci, i ich rodzice, i nawet dziadkowie, zmuszeni do siedzenia na widowni? Jerzemu Fedorowiczowi powiodła się duża sztuka - odnalezienia w każdym z nas dziecka. Jeśli bowiem w tym samym momencie tak samo reagują pięcio- i pięćdziesięciolatki, to znaczy, że udało się znaleźć w nas pewien wspólny punkt. Krainę dziecięcych marzeń, kiedy zachwycała nas byle kijanka płynąca potokiem, a pomnik Syrenki z mieczem nad brzegiem Wisły był pretekstem do snucia w wyobraźni niesamowitych historii.
Czy warto pójść na "Pyzę..."? Zdecydowanie tak. Jeśli się wstydzimy sami, weźmy dziecko sąsiadki. I bez obaw razem z nim w ciemnościach tupmy do oberka i mazura, podskakujmy razem z końskim zaprzęgiem z Kujaw, i śpiewajmy "Pije Kuba do Jakuba".
Szanowny panie Jerzy!
W pierwszych słowach mego listu chcę powiedzieć, że ja, szara mysz wyborcza, martwię się o pana!
Parlamentarny krawiec dał w igłę. Widział pan to? Rano Yves Saint Laurent robił, co mógł (o ile szaty naszej władzy konstruuje Yves Saint) - a po południu premier ostateczną wypowiedź o wicepremierze Lepperze do natychmiastowego uwierzenia narodowi via TV podawał. Śledził pan tę jazdę intelektualną? Gdy premier wygłaszał, przypominały mi się wszystkie grzechy moje... Mniejsza z tym.
Gdy, niwelując Leppera, Demostenes zdobywał fundamentalne słowo "warchoł" - usłyszałem: "warhoł". Nic na to nie poradzę. Usłyszałem legendarne, przyduchowe "hy"! Ucho nie złowiło kluczowego "cy", bo w miejscu "cy" ucho złowiło trzask szwu na karku Demostenesa! Tak, Yves Saint Laurent nie znalazł nici godnej myśli retora. No i puściły szaty w czwartek. A może miałem omamy Trąbki Eustachego?
Jeśli jednak boskie szaty istotnie puściły, niechaj ci, co szyją, wiedzą, iż są na świecie karki nie do okiełznania. Niech Yves Saint pojmie, że władza, na której nie leży żadna odzież, to władza nie z tego świata. Całkiem jak Siemon Jepichodow - postać nie z realności, bo wymyślona przez Antoniego Czechowa. Jepichodow! Czego by ten "premier" wiecznych fiask na płetwy swe nadzwyczajnie niecelne nie wzuł, albo i wzuł - wiekopomnie skrzypiał w "Wiśniowym sadzie". Nawet jak siedział! Nawet jak spał! Nawet jak go nie było!
A skoro już jesteśmy przy teatrze, panie Jerzy, wróćmy do istoty mego listu. Podobno nie bardzo wiadomo, gdzie naprawdę rześki teatr dziś jest - w TV, w życiu, w gazecie, w teatrze jako takim czy też w... No, gdzie? Spekulują domorośli relatywiści. A ja przypomnę starą prostotę: jeśli człowiek słyszy, że "obiad" to "obiat" - musi iść do teatru. I poszedłem. Na pana "Pyzę..."
Powtarzam: martwię się o losy pana. Byłem, widziałem, jak dziecko się bawiłem - i już wiem. Otóż, jakby minister od patriotyzmu Roman Giertych był tam ze mną, gdyby zobaczył wyreżyserowaną przez pana "Pyzę na polskich dróżkach", to na niwie patriotyzmu miałby pan w Sejmowej Komisji Etyki - przerąbane. Za lekko, panie Jerzy! Nie według mnie za lekko, ale według tych, co dziś kciuka w dół albo w górę kierują - stanowczo za mało koturnowo.
Zamiast z wierszowanych opowiastek Hanny Januszewskiej mszę za bitwę pod Grunwaldem zrobić, miast brokatem wąs Ziobry krasić, zamiast spływ Dunajcem pokazać jako jazdę po ocalenie Polski - zrobiłeś pan spływ po patriotycznej lekkości.
Żadnych koturnów. Cienia zadęcia. Najlichszych wiatrów, co się w fale Mazurka Dąbrowskiego czule układają. Gdy u pana, wedle podróżniczego zamysłu Januszewskiej, aktorzy i tancerki słowo po słowie, nuta po nucie, piruet po piruecie Polskę okrążali z lekkością motyla - czułem, że to ludzie, co wiedzą, iż dziadek Pyzy w 1410 na trawach pod Grunwaldem nie był Ulrichem von Jungingenem.
Mieć na karku komisję sejmową w sprawie krzyżackich przodków Pyzy... Cóż, nie zazdroszczę. Ale zazdroszczę dzieciom. Zrobiłeś pan dwugodzinną śpiewogrę, która jest pełna Polski - przyjemnej. Żadnego stawania na baczność, żadnych łez wielkości dzwonu Zygmunta, żadnej nachalnej obowiązkowości. Dwie godziny delikatnej gry z konwencją rocznicowych akademii. Teatralne wędrowanie po Polsce, która nie jest, Boga chwalić, żadnym ołowianym obowiązkiem zbiorowym, jeno czystą radością. Pojedynczą radością każdego z nas z osobna.
Krótko mówiąc, martwię się o pana, bo w kraju, gdzie obowiązują nie "obiady", jeno "obiaty", teatr, w którym obowiązuje "pyza", a nie "pysa" - może być spalony. Nie zmienia to jednak faktu, że bez względu na grozę sztandarów i hymnów, po pana baśni wędrującej chłopcy pragną do wsi Grunwald jechać nie po to, by na kolana paść, lecz by gorzały się napić. Bani łakną nie ku czci Jagiełły, lecz w sprawie takiej oto, że pić się mianowicie chce. Amen.
Wielowymiarowa „Pyza”
W dniach 30 września i 1 października sala teatralna Coprenicus Center zapełniła się dziećmi. Roześmianymi i rozśpiewanymi za sprawą wędrującej po Polsce Pyzy. Pyza, wytwór mazowiecki, przemierza regiony kraju nad Wisłą, poznając miejscowe legendy, zwyczaje oraz lokalny folklor. Od Warszawy poprzez Poznań, Toruń, Gniezno, Gdańsk, Zakopane do Krakowa. Brzmią polonezy, kujawiaki, mazury, sztajerki, zbójnickie i krakowiaki. Płyną słowa piosenek ludowych i biesiadnych, które znamy, pamiętamy i śpiewamy w różnych okazjach. A na scenie rozwibrowana, roztańczona, kolorowa Pyza i zespół Teatru Ludowego z Nowej Huty oraz miejscowi „Polanie”.
Przedstawienie „Pyza na polskich dróżkach” zostało sprowadzone dzięki grupie dyrektorów szkół polskich w Chicago i okolicach. Osobiste kontakty z Polską, a w tym wypadku z Krakowem, zaowocowały pomysłem zaproszenia Jerzego Fedorowicza, reżysera sztuki, z teatrem. Pięciu aktorów jedna studentka Państwowej Szkoły Teatralnej pokazało nam spektakl poznawczo-sentymentalny, a przez to patriotyczny, który wcale nie został przeznaczony jedynie dla młodej widowni. Stąd jego wielowymiarowość.
Hanna Januszewska, poetka związana mocno z Warszawą i Mazowszem, pisała swoja opowieść wierszowaną mazowieckiej Pyzie w latach 1938- 1956 i wydala ją w czterech tomach. Rozbudowała w niej legendy polskie – tę o syrence warszawskiej, wawelskim smoku, śpiących rycerzach Giewontu i wieliczkowym Skarbniku. Współcześni autorzy scenariusza dodali historię Wadowic i kremówek Jana Pawła II. Wiersze Januszewskiej pięknie przycięli, czym nadali tempa historyjce, a włączone piosenki i tańce stworzyły pełen dynamiki spektakl.
Za dyrekcji Ryszarda Filipskiego przedstawienie „Pyza na Polskich dróżkach” pojawiło się na Scenie Teatru Ludowego w lipcu 1977 r. Doczekało się 111 prezentacji i obejrzało je ponad 44 tys. widzów. Niestety nie widziałam tego spektaklu i trudno mi go porównać z obejrzanym w Copernicusie, ale wierzę, że było równie rozśpiewane i kolorowe. Chociaż bez elementu, który w obecnym wydaniu sztuki wydaje się niezastąpionym. Twórcy nazwali przedstawienie widowiskiem multimedialnym. Multimedialności dodają fotografie Adama Bujaka- pejzaże i zdjęcia miast, budynków, pomników, charakterystycznych zakątków- emitowane komputerowo na wielki ekran. Te krajobrazy czynią Polskę bliższą, poznawalną, a dobór fotografii nabiera walorów przewodnika turystycznego. Wrażenie wspomagają napisy w języku angielskim określające miejsca fotografowane. W tym również wielowymiarowość „Pyzy”.
Zgadzam się z fragmentem recenzji Moniki Frenkiel (Gazeta Krakowska nr 225, 26 września 2006), który mówi: „Jerzemu Fedorowiczowi powiodła się duża sztuka - odnalezienia w każdym z nas dziecka. Jeśli bowiem w tym samym momencie tak samo reagują pięcio - i pięćdziesięciolatki, to znaczy, że udało się znaleźć w nas pewien wspólny punkt”. Widownię Copernicus Center zapełniły dzieci, rodzice, nauczyciele, przedstawiciele organizacji Polonii, czyli przynajmniej trzy pokolenia. Każdy miał inny powód do wzruszenia i zabawy. Każdy wychodziła ze spektaklu zadowolony, że w nim uczestniczył.
Zawdzięczamy te emocje przede wszystkim wykonawcom. Niezmordowanej, piruetowej Martynie Malcherek, która jako tytułowa Pyza w półtoragodzinnym przedstawieniu śpiewała, tańczyła, grała rolę i fascynowała kondycją. Aktorzy: Krzysztof Górecki, Jan Nosal, Jacek Joniec, Jacek Wojciechowski i Piotr Piecha wtórowali głównej postaci dynamiką i pięknym artykułowaniem wierszowanej polskiej mowy, zgrana frazą muzyczną, bogatą i współbrzmiącą. Część utworów ludowych została uwspółcześniona w rytmie przez aranżera i kierownika muzycznego Jerzego Klubowicza, przez co zmusił wykonawców do zaiste akrobatycznych figur baletowych.
Ale najbardziej bliski, a także wzruszający, a także napawający dumą był występ dzieci naszych członków chicagowskiego Zespołu Pieśni i Tańca „Polanie”. Choreograf zespołu- Małgorzata Srzypkowski, dokonała niemałego wyczynu podążając za wskazówkami choreografki Teatru Ludowego, Moniki Myśliwiec, i przygotowując oprawę tańców zespołowych spektaklu. Zarówno starsza młodzież, jak i maluszki, prezentowały się przepięknie w bogatych kolorystycznie i odpowiednich do danego tańca strojach. Posuwisty polonez, siarczysty mazur i wreszcie porywający krakowiak w towarzystwie Lajkonika zostały wykonane z przejęciem dorównującym świadomości, że oto zaistniały w prawdziwym przedstawieniu wśród profesjonalnych aktorów.
No i ta satysfakcja, że po Chicago hula lepszy niż w Krakowie, w bogatszych szatach i barwniejszej oprawie plastycznej, Lajkonik. Oczywiście dzięki Towarzystwu Przyjaciół Krakowa.
Twórcy
reżyseria: Jerzy Fedorowicz
scenografia i kostiumy: Elżbieta Krywsza
opracowanie muzyczne: Jerzy Kluzowicz
choreografia: Monika Myśliwiec
inspicjent, sufler: Anita Wilczak - Leszczyńska
Obsada
- Pyza: Martyna Malcharek / gościnnie
- -: JACEK WOJCIECHOWSKI
- -: KRZYSZTOF GÓRECKI
- -: JAN NOSAL
- -: MACIEJ NAMYSŁO
- -: PIOTR PIECHA
- -: Balet Krakowskiej Akademii Tańca