25.12.2023

NIE CHCIELIŚMY, ŻEBY BYLI BARDZO PRZYSTOJNI

Jedną z moich pierwszych prac zawodowych po ukończeniu szkoły filmowej była reżyseria w teatrze w Gorzowie Wielkopolskim. Robiłam tam EMIGRANTÓW Mrożka, było to drugie przedstawienie tej sztuki w Polsce, ale to miasto, ten teatr, ci aktorzy wśród których się znalazłam, to wszystko było kwintesencją prowincji. Być może właśnie dlatego dużo tam się rzeczy zdarzyło, które były dla mnie inspirujące./ Agnieszka Holland

Przyjaźniłam się wówczas z nieżyjącym już Witoldem Zatorskim, który był wybitnym reżyserem teatralnym i bardzo ciekawym, mądrym człowiekiem, i postanowiliśmy wspólnie napisać scenariusz. Chociaż był on związany z Łodzią, potem przeniósł się do Warszawy, to jednak znał rzeczywistość teatrów prowincjonalnych, które miały w sobie coś czechowowskiego. Ja byłam zafascynowana Czechowem właściwie od dzieciństwa, więc to, co pisaliśmy, to była taka moja wersja „Trzech sióstr” Czechowa; żeby wyrwać się z pewnego zaduchu prowincji, która jest symbolem sytuacji egzystencjalnej, a w naszym wypadku, AKTORÓW PROWINCJONALNYCH, również politycznej sytuacji. W jakimś sensie było to pars pro toto, ale ogromnie zależało mi na tym, żeby niebywale realistycznie opisać ten świat, ale niezależnie od tego, żeby szamotanina bohaterów miała wymiar uniwersalny i egzystencjalny. To się chyba udało, sądząc po recepcji filmu na różnych festiwalach na świecie, gdzie on był odbierany niezależnie od kontekstu politycznego, bardzo dobrze i funkcjonował bardziej w zgodzie z moimi założeniami, niż w Polsce, gdzie wszystko się nadmiernie upolityczniało.

Nie chciałam robić tego filmu jako swój debiut, lękałam się, że to jest za trudne. Napisałam scenariusz, którego nigdy nie udało mi się zrealizować, NIE ZALEŻY MI NA DUŻYM MĘŻCZYŹNIE. To była opowieść o dwójce młodych ludzi z marginesu, ich romansie i nieudanej próbie stworzenia wspólnego życia, oparta na prawdziwej historii młodziutkiej bardzo — szesnasto- siedemnastoletniej — dziewczyny, z którą siedziałam w więzieniu w Pradze. Uważałam, że to jest bardzo dobry materiał na debiut. Wówczas ministrem kultury do spraw kinematografii był Janusz Wilhelmi, bardzo cyniczny i bezwzględny człowiek, który próbował zantagonizować środowisko filmowe, skłócić Wajdę z Zanussim, ale mnie on okazywał pewną sympatię, nie wiem, czy na zasadzie dziel i rządź, jeśli on mi coś da, to zyska we mnie swojego zwolennika, czy że będzie mógł mną manipulować... Te dwa scenariusze, AKTORZY PROWINCJONALNI (którzy byli wtedy przeznaczeni dla Janusza Zaorskiego) i NIE ZALEŻY MI NA DUŻYM MĘŻCZYŹNIE leżały u niego. Wezwał mnie i bardzo zaczął chwalić scenariusz AKTORÓW... Powiedział, że to takie czechowowskie, tak pięknie napisane. Ja na to — Ale ten scenariusz o dwojgu młodych ludziach... Na co on odpowiedział — No nie, wie pani ja też mam psa i lubię go pogładzić, ale nie będę o nim robił filmu. Pogarda komunistycznego watażki wyszła wtedy z niego w całej swojej cynicznej bezwzględności. Chciał dać do zrozumienia, że tacy ludzie z marginesu, biedni w ogóle go nie interesują, oni nie są godni filmu. Stało się jasne, że tamten scenariusz nie zostanie zatwierdzony, natomiast ten, o dziwo, zostanie skierowane do produkcji. Mimo różnych haków cenzuralnych, chociażby roli, jaką grało w nim przedstawienie WYZWOLENIA Wyspiańskiego, tekst bardzo aluzyjny w stosunku do aktualnej rzeczywistości politycznej. Rzuciłam się więc na to z wielką ochotą i AKTORZY... stali się moim debiutem pełnometrażowym.

To był bardzo trudny film, było w nim dużo wątków, które potem wyrzuciłam w montażu, a przecież w tym czasie mieliśmy szalone ograniczenia taśmy filmowej. Praktycznie nie można było robić dubli, powtarzać ujęć, a ten film zdecydowanie wymagał większej ilości materiału.

Kiedy skończyliśmy kręcić, nie wiedzieliśmy, co dalej będzie z naszym filmem. Władze przyjęły go szalenie niechętnie. Pierwszy jego pokaz odbył się na festiwalu w Koszalinie i tam wywołał niebywały entuzjazm publiczności. Pamiętam ten moment, kiedy zobaczyliśmy, że ten film robi tak wielkie wrażenie na ludziach i to młodych ludziach. Oczywiście jego dystrybucja była szalenie ograniczona, było tylko parę kopii, żadnej reklamy. Większość naszych filmów była wówczas tak wypuszczana. Nikomu nie zależało na tym, żeby one zarobiły pieniądze, wręcz przeciwnie. Fakt, że ludzie walą do kina świadczył o tym, że podoba im się coś, co nie powinno się podobać. Filmy były nie tylko niepromowane, ale wręcz dołowane przez taki rodzaj dystrybucji.

AKTORZY... zostali wybrani do konkursu festiwalu w Cannes, ale polskie władze nie zgodziły się, żeby nasz film znalazł się konkursie. Zgodzili się jedynie, żeby był przez tydzień chyba pokazywany w jednej z sekcji przy festiwalu i wtedy dostał nagrodę krytyki, co było dla mnie dużym wyróżnieniem. Wtedy po raz pierwszy w życiu pojechałam do Francji, nie znając Europy ani świata, bardzo długo zresztą nie mogłam dostać paszportu. Ale kiedy ten film był w Cannes ja już kręciłam GORĄCZKĘ i pojechałam tylko na dwa dni w czasie weekendu, tak, że nie byłam w Cannes, kiedy dostawałam tę nagrodę.

Jeśli chodzi o dobór aktorów, to miałam taką ambicję, żeby nie powtarzać znanych twarzy. Oczywiście pokoleniowo niektórzy aktorzy byli z nami związani, np. Jurek Stuhr, Jurek Radziwiłowicz, ale generalnie szukaliśmy aktorów, którzy nie są opatrzeni, nie są znani. Nie chcieliśmy też, żeby byli bardzo przystojni. To była zupełnie inna tendencja i poetyka niż teraz.

Halinę Łabonarską zobaczyłam pierwszy raz na scenie, w teatrze w Poznaniu, który prowadziła Iza Cywińska. Wydała mi się absolutnie fascynująca. Nie grała głównej roli, ale kiedy weszła na scenę miała w sobie taki magnetyzm, że patrzyło się tylko na nią. Kiedy robiłam zdjęcia próbne do AKTORÓW PROWINCJONALNYCH, to ją zaprosiłam, ale nie jako kandydatkę na główną bohaterkę, bo wyobrażałam sobie tę postać jako osobę znacznie bardziej neurotyczno-wrażliwą, szczupłą brunetkę, jak Ewa Dałkowska. Zresztą próbowałam obsadzić Ewę Dałkowską jako główną bohaterkę, a Halinę jako jej przyjaciółkę. I w trakcie zdjęć próbnych zobaczyłam, że Halina ma w sobie coś tak niebywale silnego i oryginalnego, że ona mi da ludzki wymiar tej postaci.

Film miał czechowowskie korzenie, więc to uwikłanie ludzi w nieumiejętność życia i spełnienia miłości pochodziło właśnie z tego typu literatury i tego typu doświadczeń. Jednocześnie powtarzał on taki schemat kina moralnego niepokoju: „Szczęścia nie znalazł w domu, bo go nie było w ojczyźnie”. Poczucie niemożliwości pełnego życia wyrażało się w tym, że sytuacje małżeńskie czy rodzinne były niespełnione i niemożliwe. Na ogół kobiety okazywały się bar- dziej bezkompromisowe, wrażliwsze i mocniejsze. Było to odbiciem powszechnego doświadczenia. Kobiety były bardziej przygotowane do przetrwania, walki o swoje i mniej uwikłane w zależności typu kariera czy inne naciski.

Główny bohater jest ciekawy ponieważ to taki szeryf, który chciałby wprowadzić sprawiedliwość, ale jednocześnie jest pęknięty i słaby. Jego sytuacja jest dwuznaczna, dlatego że właściwie nie jesteśmy pewni, czy on jest dobrym aktorem, a wręcz czuje się, że jest odwrotnie, więc w tej jego walce o prawdę jest coś z frustracji nieudacznika. To bardzo ambiwalentna po- stać. Okazuje on słabość wręcz nielojalność w stosunkach prywatnych, małżeńskich, pewien egoizm czy obojętność; krzywdzi wrażliwość żony. Pierwotnie był też wątek romansu, który potem wycięliśmy. Zresztą różne były historie. Poza wątkiem przygotowywania WYZWOLENIA był też taki, że on jeździ z monodramem na podstawie PŁATONOWA Czechowa po tej swojej prowincji. Czechow był więc w filmie zacytowany wprost. Niestety, to wszystko znalazło się w koszu.

Dziś te wątki prawdopodobnie bym gdzieś zmieściła w filmie...

____________

#aktorzyprowincjonalni

Teksty z programu do spektaklu. Akademia Polskiego Filmu AKTORZY PROWINCJONALNI, Agnieszka Holland, Warszawa 2005

Michał Siegoczyński
AKTORZY PROWINCJONALNI CZYLI POCIĄG DO HOLLYWOOD
reż. Michał Siegoczyński

red Anna Ryś

foto Jeremi Astaszow